9.06.2012

Euro-problemy i Euro-korzyści


No i nie sprawdzę czy Szpilki wchodzi w szpilkach pod prysznic. A już miałem nadzieję, choć na początku układało się prawie niedobrze. Kilka niezłych akcji, główka Lewandowskiego, ryk wuwuzeli dobiegający z dworu przez uchylone okno i moja wizja stojącego w jej łazience ze spodniami przy kostkach, podczas gdy Szpilki biorą prysznic w samych szpilkach i cieniutkim pasku włosków łonowych zaczęła się nieco rozmywać... Na szczęście kochani potomkowie Leonidasa wzięli się do pracy, dając mi pożyć nadziejami kilkadziesiąt minut. I jeszcze ten Judasz Szczęsny. Aż miałem go ochotę ucałować... 

Już w połowie meczu zamknąłem okno, bo przeczuwałem już porażkę i mnie te ryki z dworu wkurwiały. Mało tego, kilka z wuwuzeli ryczało jeszcze na długo po tym, jak nasze orzełki otrząsnęły się z zaskoczenia wywołanego zdobytym golem i zaczęły grać swoje, czyli podwórkowe kopanie ku nadziei... Może  mordy napędzające te plastikowe tuby swoim piwnym oddechem uważały ten mecz za sukces stulecia? Może taki był właśnie plan Smudy, Tuska i Obamy? A może Smudy i Kaczyńskiego? Co teraz? Bomba w ruskiej szatni? Boening w ruską bramkę? Przestaniemy ukrywać nasze prawdziwe możliwości i wygramy pięć do zera? Zobaczymy we wtorek.

Mogłem posłuchać eksperckich wywodów Dudka, Szpakowskiego i Żewłakowa po meczu, to bym wiedział czy aby murawa nie była za krótka, czy też jebany Platini zamknął dach i było za duszno... ale brakło mi już sił i chęci, więc... koko koko euro spoko.
 Mam nadzieję, że jak już nas ruscy rozsmarują po murawie to przynajmniej znikną te wieśniackie chorągiewki z samochodów i reklamy tyskiego z balkonów.

Wracając do głównego tematu, czyli Szpilek oraz jej szpilek i łonowej fryzury: może jeszcze nie wszystko stracone? Niecałe 10 minut po meczu dostałem sms-a "jak meczyk? nowy zaklad na wtorek?:)". 

Jak na mój gust to Szpilki tak naprawdę chcą żebym przyszedł i zobaczył ją pod prysznicem. Mam tylko nadzieję, że pójdzie po rozum do głowy i tym razem stawką będzie nasza porażka, a nie historyczne zwycięstwo...

I jeszcze jedno. Pamiętacie Anię? Wczoraj pokazałem jej na korytarzu zawartość mojej torby: cztery chorągiewki i trzy pokrowce na lusterka. Wszystkie z poprzedniego wieczora, jeszcze ciepłe. Nagroda: ssanie fiuta w męskim kiblu o takiej mocy, że paznokcie u stóp cofnęły mi się przynajmniej o dwa milimetry. I to w kompletnej ciszy, przerywanej tylko co jakiś czas głośnym cmoknięciem. Nawet nie wiedziałem, że tak można... Zupełnie jak te superciche odkurzacze z reklam z możliwością wciągnięcia niedużej ilości wody...

Oto cały ja, antykibic i antyeuroentuzjasta: wieczorem oglądam mecz, a w nocy wymykam się z domu, żeby zebrać kilka kawałków biało-czerwonego materiału.

Ech, te dupy...

7.06.2012

Rozterki ojcowskie

We wtorek odebrałem syna z lekcji gry na gitarze. Wyszedł z sali uśmiechnięty, co zazwyczaj jest wyraźnym sygnałem, że coś odwalił. I tu niespodzianka: po niemal roku łażenia na lekcje gówniarz zapamiętał kilka chwytów i nawet je zagrał! Osobiście odebrałem gratulacje od nauczyciela, podczas gdy moja mniejsza wersja puchła z dumy przy mojej nodze. Oszołomiony czekałem przez chwilę na niewidzialne werble połączone ze spadającym konfetti, utlenioną Patrycję Kazadi idącą w samych stringach i w zwolnionym tempie... ale nic takiego się nie stało. Nauczyciel gry na gitarze uścisnął mi dłoń i sobie poszedł. Syn walnął mnie w udo i wybiegł. Rodzice innych młodocianych muzyków obrzucili mnie zazdrosnymi spojrzeniami. Teraz Polska...

Mój syn nie lubi słuchać radia podczas jazdy autem. Nie lubi też rozmawiać. Lubi za to patrzeć przez okno. Czasem zagaduję o to jak było w szkole (fajnie), albo co robili z kumplami na przerwie (bawiliśmy się). Albo pytam, czy pocałował już jakąś laskę (na patrzy na mnie jakbym był przybyszem z innej planety). To może chociaż pociągnął za warkocz? Kopnął? Uszczypnął... Cisza... I zaczynam się martwić. Gdzie popełniłem błąd? Czy on mnie w ogóle kocha? Dlaczego nie chce mówić, cieszyć się, dzielić wrażeniami...? Już jest gejem? Nie lubi spędzać ze mną czasu?

Siedzę, prowadzę i myślę. Nawet za dupami się nie oglądam, bo męczy mnie pytanie, czy ten mały fiutek po prostu jest z natury mało rozmowny, czy też popełniliśmy z jego matką błąd wychowawczo-rozwojowy...

I wtedy słyszę z boku, "pobawimy się?" Odruchowo pytam "w co?", choć z dokładnością jeden do trzech mogę przewidzieć, że nasz samochód stanie się zaraz zakamuflowanym transformerem, albo czołgiem, albo kosmicznym okrętem wojennym. Musi coś być w moim głosie - coś niesłyszalnego dla mnie, a zrozumiałego dla niego - bo syn odwraca głowę do szyby i mówi do swojego niewyraźnego odbicia, "znów ci się nie chce...". I nagle jeb w głowę! Pierdolone deja vu! Znacie to uczucie? Już to było, już to widziałem, już to robiłem...

Muszę zwolnić, bo mózg pracuje mi na takich obrotach, że mógłbym na czole usmażyć jajko. Ile razy wcześniej próbował zacząć zabawę, a ja zbywałem go, zwalając winę na zmęczenie i przepracowanie? Ile razy mówiłem mu, żeby sobie coś włączył, bo mnie boli głowa przez głupich menedżerów? Spojrzałem na gówniarza, po czym zjechałem na pobocze i zatrzymałem samochód. Popatrzył na mnie pytająco, a ja bez słowa odpiąłem swoje i jego pasy, po czym dźwignąłem go i posadziłem sobie na kolanach. I powiedziałem, że go kocham najbardziej na świecie. I że dziś wieczorem nie siadam do komputera tylko bawię się z nim do upadłego...

Chciałbym wam napisać, że to był przełom w moim życiu. Że w tej chwili zrozumiałem całe to skomplikowane gówno jakim jest wychowywanie dziecka. Że coś we mnie pękło i stałem się rodzicem idealnym. Że od tamtej chwili - w której gwałtownie zatrzymałem samochód na środku ruchliwego skrzyżowania, nie zważając na wrzaski i klaksony - żyliśmy z synem długo i szczęśliwie, jak pieprzona Śnieżka z pieprzonym Księciem... Ale moje życie to nie bajka Disneya czy romans z Tomem Hanksem i Meg Rayan, więc napiszę wam tylko, że tamten moment dał mi dużo do myślenia. Kilka rzeczy do mnie dotarło, o kilku innych poczytałem w sieci. Do kompa usiadłem jak już zasnął. Co zrobić - taki nałóg. Wczoraj też nie byłem już takim superojcem, a on nie protestował, gdy pozwoliłem mu oglądać filmiki z Minecrafta na youtubie. Ale wiecie co? Tamtego wieczoru nikt nam już nie zabierze. I wydaje mi się, jeszcze niejeden taki przed nami...


PS
Spędzasz za mało czasu ze swoim dzieckiem? Nie możesz się z nim dogadać? Wsadź gówniarza do samochodu, wypieprz telefon, wyłącz radio i... obserwuj. Czasem zagadaj, czasem pokaż coś ciekawego za oknem (tylko nie przesadzaj ze wskazywaniem kobiet z supercyckami i długimi nogami, jego matka może się wkurwić, pamiętaj: każdy dzieciak to kabel).

Ale musisz też bardzo uważać. Taki samochód to jak sala-pułapka z filmów "Piła". Jesteście tylko we dwoje: ty i twoje dziecko. Albo wyjdziesz z niego będą lepszym starym, albo zginiesz. Nie ma trzeciej opcji. Poddajesz się i zawracasz - nie żyjesz. Przestajesz próbować nawiązać kontakt - nie żyjesz. Wściekasz się - nie żyjesz.

Dojeżdżasz na miejsce i wiesz o sobie i gówniarzu więcej niż wcześniej - żyjesz!

Mam jeszcze kilka innych porad na temat nawiązywania relacji ojcowsko-gówniarskich, ale musicie wytrzymać do następnego razu:)

5.06.2012

Flagi na autach

Chcecie poczytać coś ciekawego, dziwnego, intrygującego i przerażającego jednocześnie? Pomyślcie "TAK", jeśli tak lub pomyślcie "NIE", jeżeli nie... sami wiecie, co robić dalej.

Poznałem wczoraj Anię. Ania jest chuda, ale ma wielkie piersi, których nie zauważyłem od razu, bo gdy ją poznawałem miała na sobie obszerny czarny i luźny sweter. Praktycznie gdyby nie te piersi, można by pomyśleć, że Ania jest anorektyczką, albo umiera na jakiegoś złośliwego raka. Piersi Ani są z rodzaju tych, które opadają tylko wtedy, gdy przywiąże się im do sutków sznurek zakończony solidnym kowadłem. Sutki Ani są małe i płaskie, zupełnie jakby zatrzymały się w rozwoju z dziesięć lat temu.

Muszę przyznać, że przez chwilę sam byłem przekonany o śmiertelnej chorobie wewnątrz Ani i plastikowych workach wewnątrz jej piersi. Przez chwilę przemknęła mi nawet idiotyczna myśl o komórkach rakowych przeskakujących w jej pochwie na mojego fiutka...

Ania ma też kilka tatuaży, z których najbardziej podoba mi się ten na wewnętrznej części jej lewego uda. To wielki, kolorowy lizak. Liżąc go ma się wrażenie, że cukier nie do końca się rozpuścił. Wszystko przez to, że Ania często goli nogi zwykłą maszynką do golenia...

Anię też wkurwia praca w naszej firmie. I życie. I brak męża. Wkurwiają ją nawet rozładowujące się zbyt szybko baterie paluszki, ale przyznaje, że jeszcze bardziej wkurwiają ją wibratory z plączącymi się kablami. Anię wkurwiają też faceci, którzy opowiadają najpierw, że są inni niż cała reszta, a potem zapalają papierosa, sikają do jej kibla na stojąco i nie myją rąk przed powrotem do łóżka.

Mówię wam, już po pół godzinie znajomości wiedziałem, że Ania jest chyba jeszcze częściej wkurwiona ode mnie...

Ania pracuje w "mojej" firmie jako kurier/handlowiec/kierowca (niepotrzebne z zależności od dnia skreślić). Jeździ służbowym autem, rozmawia przez służbowy telefon i czasem uprawia służbowy seks za służbowe pieniądze w służbowych delegacjach. To też ją wkurwia.

Ale to wszystko nic w porównaniu z tym, co wkurwiło ją dzisiaj rano. Nasz szef, oczywiście ustami swoich menedżerów, kazał wozić na służbowych samochodach narodowe flagi. No wiecie, pełno tego gówna jeździ teraz na ulicach. Małe chorągiewki na plastikowych drążkach. Sam ich widok wywołuje u mnie mdłości, a gdybym jeszcze miał to wozić nad głową... Dla mnie Ci ludzie to pozbawione własnych przemyśleń, wyprane przez telewizję barany/Euro-entuzjaści/niedzielni patrioci (niepotrzebne skreślić). I Ania też od dzisiaj będzie jedną z nich. Nic dziwnego, że się tak wkurwiła, skoro ja się wkurwiłem na samą myśl o takim poniżeniu...

Przecież to zupełnie tak, jakbyśmy organizowali mistrzostwa europy w rzucaniu ludzi lwom na pożarcie, a te osły woziły by na dachach małe krzyże!

Nic dziwnego, że kiedy spotkaliśmy się na korytarzu, byliśmy chyba najbardziej wkurwioną parą istot ludzkich w tej części galaktyki. Każdego, kto choć trochę rozumie jak działa chemia, nie powinien też zdziwić fakt, że w dziesięć minut później uprawialiśmy seks w konferencyjnym na stole (wiecie już teraz, skąd znam anatomię Ani).

Już po Ania powiedziała mi, że ma zamiar zrywać każdą pierdoloną flagę, jaką spotka. Nawet jak zobaczy ją na zaparkowanym radiowozie. Najwyżej ją zamkną. I wyszła. Mam nadzieję, że w celi do której ją wsadzą nie będzie zawieszonej flagi...

Pierwszą mini-sztandar na plastikowej nóżce Ania zerwała w trzy minuty po wyjściu na ulicę. Pół godziny później dostałem od sms-a o treści: "siedem, idziesz wieczorem?".

Siedzę i zazdroszczę Ani odwagi. A może sam wyjdę dziś w nocy i zerwę trochę tego gówna? Może nawet spotkam się z Anią i powtórzymy ten numer ze stołu?

Myśl o ponownym zbliżeniu z Anią przypomina mi, że miałem iść do łazienki obejrzeć sobie fiutka i dokładnie go wyszorować wodą z mydłem. To na razie...